piątek, 26 kwietnia

Mała retencja w Mieście na strumieniu Różany Potok, Morasko – zwiększenie potencjału małej retencji kosztem bogatego systemu przyrodniczego to absurd

   Bydgoszcz już w 2018r. opracowała koncepcję miasta gąbki. Miasto na realizację projektu otrzymało 130 mln zł dofinansowania. Z programem “Złap deszcz” ruszył też Wrocław, magistrat płaci nawet 5.000 zł mieszkańcom retencjonującym wodę. Podobny program działa w Krakowie. I to działa już od 5 lat. W latach 2014-18 na dotacje w ramach programu przeznaczono kwotę w wysokości 2 390 000 zł, a pula udzielonego wsparcia wyniosła ponad 1,8 mln zł. To pozwoliło na wykonanie 384 instalacji do gromadzenia i wykorzystania wód deszczowych. W 2019r. Z programem „Stop Suszy” ruszył rząd.

Wszędzie chodzi o to samo – by zatrzymywać wodę opadową najbliżej miejsca, w którym spadła na grunt. Tu, w terenie zurbanizowanym, z pomocą przychodzą rozwiązania błękitno-zielonej infrastruktury. W terenach rolniczych Miasta (Morasko-Radojewo) mała retencja powinna wspomagać rolników.

Poznań – ocknął się z drzemki. Ale jak.

Wspieranie prośrodowiskowych metod retencjonowania wody w mieście ma kapitalne znaczenie dla adaptacji miasta do zmian klimatycznych (Poznań przyjął uchwałę w sprawie adaptacji). Jest to bezsprzeczne. I jest wiele sposobów na zagospodarowanie wód opadowych. Ale wygląda na to, że Miasto Poznań, pod przywództwem vice prezydent Kierzek-Koperskiej, wybrało wariant najgorszy.

Otóż radny miejski PO Matuszak (okręg wyborczy Winogrady ale mieszkaniec, Moraska) z panią wiceprezydent Kierzek-Koperską wyszli z propozycją budowy na – okresowo płynącym ze stoków Góry Moraskiej – strumieniu Różany Potok … zbiornika retencyjnego zaporowego. Częściowo suchego (czyli okresowego). Pomysł pozornie dobry. Mieszczuchy mogą się zachwycić. Będzie otwarty akwen, grobla z przepustem, poniżej teren zielony trawiasty – rekreacyjny z przyrządami fitness. Dookoła pójdzie droga z lepiszczem bitumicznym lub cementowym (chyba spacerowa, ale i dla samochodów serwisowych).

foto: dzisiejszy teren obniżenia

Tyle, że zbiornik – 4730 m3, 0,38ha suchy i 0,63 mokry, głębokość 1,25m – ma powstać na dzisiejszym obniżeniu i terenie bujnego ekosystemu. Koparki wykorytują zbiornik, tysiące m3 ziemi zostaną usunięte (do gołej gliny). Zbuduje się betonowy jaz. Zakłada się wycięcie 100 drzew o średnicy >25 cm i 639 mniejszych. Samosiejki – jak z lekceważeniem mówił radny PO Matuszak (raczej nie wie, że cała stara Puszcza Białowieska to samosiejki, najlepszy genetycznie materiał dendrologiczny). Również projektant zbiornika uznał, że samosiejki nie są warte ochrony, chociaż miasto postara się przesadzić gdzieś cenniejsze drzew (już to widzę!) oraz dokona kompensacji przyrodniczej (kompensacje 1 za 1 to absurd). Uznano, że te moraskie samosiejki pewnie szybko uschną, no bo przecież rosną średnie temperatury powietrza, i w ich miejsce wokół zbiornika posadzi się drzewa właściwe (ciekawe jakie). Cóż z tego, że te „nędzne” setki drzew to naturalnie wyrosłe wierzby szare, klony jesieniolistne, olsze czarne i głogi jednoszyjkowe. Że bujna jest tam naturalna łąka i formacja krzewiasta. Oczywiście żadnej analizy ptasich siedlisk, analizy fauny płazów i ekofizjograficznej nie wykonano. A wykonanie ekspertyzy przyrodniczej  – poprzedzonej przeprowadzeniem rzetelnej inwentaryzacji herpetologicznej – jest kluczową kwestią przy sporządzaniu dokumentacji projektowej oraz stanowi ważny element sprawnej ochrony płazów i gadów.

Przyrodnicy obawiają się, że w płytkim i rozległym zbiorniku o stosunkowo niewielkim przepływie woda szybko zrobi się zielona (masa glonów jednokomórkowych z czasem sinic). Eutroficzna woda popłynie “Strumieniem Różanym” i doprowadzi do eutrofizacji siedlisk w dolnym biegu, docelowo nawet w Użytku Ekologicznym Różany Potok, czy na kompleksie stawów rybnych. Projekt jest więc niebezpieczny dla całej zlewni Różanego Potoku.

Rolnicy – nie odniosą żadnej korzyści, Miasto wyda miliony nie efektywnie.

rys: projektowana lokalizacja zbiornika, u góry ulica Morasko

Generalnie:

Zniszczenie bujnego dzisiaj ekosystemu będącego naturalnym terenem małej retencji wody (glebowo-guntowo-leśnej) i zastąpienie go ekosystemem sztucznie wprowadzonym oraz fakt, że rolnictwu, które jest na Morasku i Radojewie w dobie suszy glebowej nic to nie da, jest przykładem bezdusznego technokratycznego podejścia do koniecznych działań adaptacyjnych do zmian klimatu. Bez zrozumienia, że taki właśnie ekosystem, w części mokradło, jest w stanie bardzo skutecznie zatrzymywać wodę. W dodatku za darmo, nie potrzebne są projekty i pozwolenia. A przecież żeby zbudować zastawkę na rowie, trzeba przejść procedurę administracyjną porównywalną z budową mostu. I to są zbędne koszty. O poważnych implikacjach przyrodniczych sztucznego zbiornika kompletnie zapomniano.

“Budowanie samych zbiorników retencyjnych jest jak fundowanie sobie oaz na pustyni, zamiast rozwiązywania problemu pustyni.” – mówi dr inż. Marta Wiśniewska z Uniwersytetu Warszawskiego. Dr Kinga Krauze z wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego dodaje, że “budowa zbiorników to zarządzanie wodą, która jest. A my jej nie mamy. W ten sposób dobijemy tylko przyrodę”. „wciąż pokutuje bezsensowne parcie na budowę zbiorników retencyjnych – podkreśla Jan Ruszkowski z organizacji Polska Zielona Sieć. Dlaczego tak się dzieje? „Zbiornik jest widowiskowy. Można powiedzieć: nasz burmistrz, nasz wójt zrobił zalew, nad którym latem urządzimy grilla. To bardziej efektowne niż odtworzenie 300 ha torfowiska. Nie ma gdzie przeciąć wstęgi. Do tego potrzeba odwagi i ambicji – zauważa Marta Wiśniewska.

Ochrona i odtwarzanie mokradeł, bagien i renaturyzacja cieków to adaptacja do zmian klimatu taka sama jak rezygnacja z paliw kopalnych czy „single use plastic”. To conditio sine qua non. Róbmy to, póki jeszcze nas na to stać.

Bez odnawiania jak największej liczby osuszonych mokradeł, torfowisk czy wyciętych nadrzecznych lasów łęgowych, bez mokradeł, bagien, naturalnych strumieni, miejsc, które działają jak gąbka, utrzymują nadmiar wody w czasie opadów i wezbrań, i oddają go powoli w czasie suszy, bez odtwarzaniu i konserwacji jazów i zastawek na mniejszych ciekach na terenach rolniczych w Mieście oraz na wypływach z jezior nie ma szans na przeciwdziałania suszy hydrologocznej, hydrogeologicznej, rolniczej. Wyzwaniem czasów jest zatrzymywać deszczówkę, budować naziemne i podziemne zbiorniki retencyjne, studnie chłonne oraz ogrody deszczowe. Chronić zagrożone zabudową podmokłe zagłębienie bezodpływowe, bagienka, drobne rozlewiska strumieni i rowów melioracyjnych, siedliska bobrów. Nie pogłębiać rowów melioracyjnych, a niektóre wręcz zatkać, powstrzymać przepływy w rowach melioracyjnych. A przede wszystkim nie niszczyć enklaw zieleni niepielęgnowanej, nie betonować skwerów, nie budować wielkich parkingów o nieprzepuszczalnym podłożu przy sklepach wielkoobszarowych, galeriach i budownictwie deweloperskim, nie zamieniać przyulicznych pasm zieleni w parkingi. Planowanie przestrzenne musi uwzględniać ochronę i gospodarowanie wodami powierzchniowymi i podziemnymi, nowe inwestycje powinny być zobligowane do zagospodarowania całej albo większej część deszczówki. Jeżeli można wywłaszczyć grunty pod budowę czy poszerzanie ulic to czemu nie można wykupić gruntów, by odbudować naturalne formy małej i mikroretencji?. Możliwe to wszystko? Teoretycznie. Żeby jednak wprowadzić takie rozwiązania, konieczny byłby kopernikański przewrót w myśleniu urzędników. Na razie o nim nie słychać. I wciąż wciąż więcej psujemy, niż naprawiamy. Tak jak torfowisko Żurawiniec, które stracił to co było powodem powołania rezerwatu – torfowisko wysokie.

Zamiast budować – jak zaprojektowano – otwarty i płytki zbiornik retencyjny, w tak kontrowersyjnych warunkach – z uwagi także na coraz dłuższe okresy suszy i wyższe temperatury sprzyjając parowaniu wód, daleko lepiej byłoby dostosować naturalnie obniżony teren do roli bardziej pojemnego obszaru małej retencji poprzez ostrożne uporządkowanie, wykonanie przepustu (który podniósłby poziom wód gruntowych w okresach mokrych) i okresowy serwis. Pieniądze przeznaczone na budowę sztucznego zbiornika wykorzystać zaś na wykonanie szeregu drobnych obniżeń retencyjnych w terenach pól rolnych (użytki rolne, a więc pola, lasy i łąki, to aż jedna trzecia powierzchni całego miasta. 7,2 tys. ha), tam gdzie rolnikom wody latem na pewno będzie brakować.

Niestety ten projekt zbiornika może być zapowiedzią kolejnych w Poznaniu zbiorników retencyjnych budowanych bez liczenia się z naturalnymi ekosystemami. Projektowanych przez ludzi od wieków projektujących systemy i urządzenia melioracyjne, dzięki którym dzisiaj Polska ma zasoby wody najmniejsze w Europie, a nawet mniejsze niż Egipt. Jak twierdzi Jerzy Grochulski, architekt, polski przedstawiciel w UIA, SARP, widać światową tendencję w takim projektowaniu, aby jak najmniej ingerować w stosunki wodne i by po prostu nie marnotrawić wody.

Zatem, czy czekają nas kolejne wojny o tereny zielone i naturalne ekosystemy w Mieście? Prawdopodobnie tak, chyba, że moja interpretacja wyżej opisanego projektu jest błędna. Na pewno warto w czasie suszy zamiast modlić się o deszcz (jak radzi premier), gdy leje – żeby przestało mądrze gospodarować wodą. Trzeba pamiętać bowiem, że susza pociąga za sobą długofalowe skutki. Tworzy się bardzo długo i wychodzenie z tego stanu – szczególnie w przypadku suszy hydrologicznej i hydrogeologicznej – zajmuje sporo czasu. Więcej niż wychodzenie z pandemii COVID-19.

Jak napisał ostatnio prof. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery, który od lat popularyzuje wiedzę o globalnym ociepleniu „Wszystko zgodnie z planem: susze i powodzie”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *