– Na chwilę obecną nie ma planów podwyżek cen biletów w transporcie publicznym – zapewnia w rozmowie z Gazetą Wyborczą Bartosz Trzebiatowski, rzecznik prasowy ZTM. Kluczowe wydają się tu jednak być słowa „na chwilę obecną.
To, że energia dla poznańskiego samorządu podrożeje o 70 procent, więc niemal dwukrotnie, jest już informacją publiczną, potwierdzoną przez poznański magistrat. W okołopoznańskich gminach będzie podobnie.
Wiele urządzeń związanych z poruszaniem się po mieście wiąże się ze znacznym zużyciem prądu – właściwie, poza znakami drogowymi, niemal wszystko: oświetlenie, sygnalizacja świetlne i podobne instalacje.
Jednym z największych konsumentów energii są tramwaje.
Miasto może zapłacić, jak szacuje na Twitterze wiceprezydent Poznania Mariusz Wiśniewski, 20 milionów złotych więcej za prąd dla komunikacji miejskiej. Dla porównania, działanie sygnalizacji świetlnych i oświetlenie ulic pochłonie “tylko” dziewięć milionów więcej.
– W rok 2022 weszliśmy też bez cięć/ograniczeń w rozkładach jazdy. Po przyjęciu przez Radę Miasta Poznania budżetu na rok 2022 trwa finalizowanie założeń odnośnie funkcjonowania komunikacji miejskiej w bieżącym roku- dodaje w tej samej rozmowie z Wyborczą Bartosz Trzebiatowski.
A więc kwestia jest otwarta. Wydaje się, że radni miejscy, którzy ewentualną podwyżkę muszą zatwierdzić, zrobią to, w obliczu kryzysu, dużo bardziej chętnie, niż było to dwa lata temu, kiedy drastyczne podwyżki zatwierdzili w dużo lepszej, mimo początków pandemii, sytuacji ekonomicznej. Był to zresztą wówczas nie tyle efekt wywołany przez nadciągającego wirusa, ile realizacja poprzednich planów.
Czytaj o tym: Władza poszła na rympał
Podwyżki były tak dotkliwe, że prezydent Jacek Jaśkowiak chyba po raz pierwszy na szeroką skalę został nazwany Grobelnym bis, a ekolodzy zwrócili uwagę na katastrofalne dla miejskiego powietrza skutki przesiadania się mieszkańców do samochodów.
Jak na razie, transport publiczny wychodzi z kryzysu w sposób ciągły a pełzający – raz tnie się kursy, raz przywraca, w rytmie wprowadzania obostrzeń sanitarnych i ich znoszenia. O cenach biletów na razie nie rozmawiano, przyjmując milcząco, że nie zmienia się konia na środku rzeki.
Sprawa jednak na pewno nie pozostanie bez dalszego ciągu, zwłaszcza, że polityka rządu z Polskim Ładem na czele okazała się gwoździem do trumny samorządowych finansów. A lobby prosamochodowe rządzące Poznaniem i przynajmniej niektórymi gminami powiatu z pewnością nie stanie na straży interesów pasażerów “zbiorkomu”.
Czy oznacza to zapaść? Pewnie tak, bo wzrost cen zawsze oznacza spadek zainteresowania biletami, przynajmniej na jakiś czas. Nie odwrócą tego żadne akcje promocyjne. O ile miasto takie jak Poznań nie może pozwolić sobie na zwinięcie transportu zbiorowego, skutki będą zapewne pełzające, jak funkcjonowanie w czasie pandemii – mniej kursów, mniej inwestycji w tabor niezawodny i przyjazny niepełnosprawnych, może obcinanie projektów budowy nowych linii, bo to przecież, ze względu na konieczność finansowania kolejnych kursów, strzelanie sobie w stopę.
Komunikacja publiczna stanie się jeszcze mniej atrakcyjna, a to dostarczy amunicji samochodziarzom.
Darek Preiss