Mimo zimna, na poznańskim Placu Mickiewicza nie zabrakło Poznaniaków i gości z dalszych stron, pragnących wyrazić sprzeciw wobec inwazji putinowskiej Rosji (analogia do hitlerowskich Niemiec zamierzona) w rocznicę wybuchu pełnoskalowej wojny.
Wojny, która, jak większość imperialnych wojen, miał trwać kilka tygodni (któż pamięta Fall Barbarossa?) trwa do dzisiaj i choć jeszcze się nie skończyła zdążyła już przeorać nasze widzenie świata, który miał być już spokojny i bezpieczny.
Kto chciał, mógł przynieść na Plac Mickiewicza dowolny złom albo zużyte sprzęty gospodarstwa domowego – czyli to, co rosyjscy żołnierze w początkowej fazie wojny pełnymi garściami rabowali na zajmowanych terenach Ukrainy. Ale czego spodziewać się po sołdatach, dla których spłukiwana muszla w ubikacji do niedawna była cudem techniki? Niech sobie biorą nasz złom, skoro to dla nich takie ważne…
Już na tę skalę nie rabują, bo nie posuwają się w głąb ukraińskiego terytorium, w dużej części wyzwolonego przez ukraińską armię latem i jesienią. Dostawy zachodniej broni, wciąż krok za potrzebami, wystarczają tylko na to, by Rosjanie nie posuwali się do przodu…
Tylko ślady rosyjskich zbrodni będą jeszcze długo straszyć, nareszcie nazwanych ludobójstwem. Strach się, bać, co by było, gdyby pogrobowcy Armii Czerwonej poszli dalej – listy proskrypcyjne (kolejna analogia do hitlerowskich Niemiec) były wszak gotowe…
Na Placu Mickiewicza można było dowiedzieć się, które z zachodnich firm, mimo zachodnich sankcji, wciąż handlują z Rosją. Dotyczy to nie tylko państw takich jak Indie i Chiny, ale także wielu zachodnich koncernów, których prawie nikt by o to nie podejrzewał. Szczególnie skomplikowane akrobacje dotyczą handlu na Zachodzie paliwami pochodzącymi z Rosji.
Usłyszeliśmy też relację Ukrainki z pierwszego dnia wojny – z punktu widzenia ukraińskich żołnierzy wyrwanych nagle, świtem 24 lutego, z normalnego życia.
Nie zabrakło też apelu do myślących Rosjan, co symptomatyczne, powiedzianego po angielsku. Cóż, podczas okupacji hitlerowskiej język niemiecki też nie był tutaj mile widziany.
Wszystko w oprawie piosenek, w tym Czerwonej Kaliny, od roku kojarzącej się jednoznacznie z rosyjską agresją. Pieśń było słychać nawet w sporej odległości od placu.
Jednocześnie, druga demonstracja odbyła się przed konsulatem rosyjskim przy ulicy Bukowskiej. Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia. Pojawia się pytanie, czy warto dalej utrzymywać w naszym mieście przedstawicielstwo państwa – terrorysty? Może także tutaj, w stolicy Wielkopolski, warto powiedzieć: Russia go home!
Darek Preiss
Zobacz galerię zdjęć:
fot. Ela i Darek Preiss