czwartek, 2 maja

Półwysep, który znika

Fot. Darek Preiss

Przejmującą relację z wydarzeń na Krymie przedstawił w Zamku Paweł Semmler podczas promocji swojej książki „Krym. Znikający Półwysep”. jego książka to świadectwo diabolicznej polityki Rosji wobec sąsiadów – polityki, której nie umieją się skutecznie przeciwstawić tzw. państwa demokratyczne.

Skąd tytuł? Autor tłumaczy to w ten sposób, że wspólnota międzynarodowa kiedy tylko może, woli nie zauważać problemów Krymu, jeśli tylko nie jest to konieczne. A i wtedy ogranicza się do pustych gestów. Aż przypomina się żałosna nieskuteczność Ligi Narodów przed drugą wojną światową. Może zresztą demokracja jest po prostu bezradna wobec tyranii popartej brutalną siłą?

Rosja, a konkretnie Władimir Putin, wie, jak wodzić za nos konkurencyjne mocarstwa. Autor podaje przykład prostego chwytu – do olimpiady w Moskwie nie było mowy o żadnych posunięciach sprzecznych z prawem międzynarodowym, choć casus Gruzji, częściowo okupowanej przez Rosję, powinien dać do myślenia.

Gra pozorów, fakty dokonane

Zdaniem autora, Rosja tolerowała integralność terytorialną Ukrainy do momentu, kiedy ta nie zaczęła zanadto zbliżać się do Unii Europejskiej i NATO. To było przekroczenie niewidzialnej linii. Ukraina najwyraźniej przespała, w odróżnieniu od na przykład Polski, dogodny czas ku temu.

Fot. Darek Preiss

Nie przypadkiem, po nieudanej próbie stłumienia aspiracji prozachodnich przez prezydenta Ukrainy Janukowycza, Rosja poszła na całość i bezczelnie zajęła Krym, który Rosjanie zawsze uważali za część swojego państwa. Warto tu zresztą pamiętać, że półwysep przekazał ówczesnej Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej dopiero Nikita Chruszczow.

Autor przypomina, w jaki sposób Rosjanie opanowali półwysep: wkroczyły tam tak zwane zielone ludziki – oddziały wojskowe bez żadnych oznaczeń przynależności państwowej. Ten diaboliczny chwyt długo skutecznie paraliżował słabiutkie sprzeciwy wspólnoty międzynarodowej. Dopiero, gdy Krym był już na dobre w rosyjskich rękach, Putin odsłonił przyłbicę i  „zalegalizował” w swoim rozumieniu fakty dokonane w sfingowanym referendum. I wiedział, co robi – w końcu nikt nie rozpęta wojny światowej o Krym czy Ukrainę. Jedyne, czego nie udało mu się osiągnąć, to międzynarodowego uznania aneksji, Rosja stała się też przedmiotem międzynarodowych sankcji.

Jak żyć, by przeżyć?

To już zresztą wiemy. Moim zdaniem, ciekawsze jest opowiadanie autora, jak dzisiaj żyją mieszkańcy okupowanego półwyspu: jakoś żyją, bo muszą. Rosjanie rozbudowują tam infrastrukturę wojskową, pozwalającą uczynić z Morza Azowskiego swoje wewnętrzne jezioro, by uzyskać dominację także w basenie Morza Czarnego. Tak, by z Sewastopola mogły bez przeszkód wychodzić w świat strategiczne okręty podwodne.

Fot. Darek Preiss

Reszta infrastruktury po wkroczeniu Rosjan upada. Dawna perła, stolica turystyczna tamtego regionu to dzisiaj obszar biedny i zamknięty. Ceny galopują w górę, kryzys gospodarczy jest wszędzie widoczny. Ale to biedowanie ma i drugie dno, przypominające znacznie bardziej ponure czasy w historii ZSRR: ludzie demonstrujący sprzeciw wobec okupacji znikają bez śladu, inni lądują w więzieniach, a kto sam nie uciekł, jest zmuszany do wyjazdu.

Fot. Darek Preiss

Często w tle mamy zadawnione porachunki sąsiedzkie, a ich ofiarą padają przede wszystkim Tatarzy Krymscy, od lat prześladowani. Zresztą, niewielu ich zostało po zbrodni ludobójstwa, jaką Stalin przeprowadził tam po zakończeniu drugiej wojny światowej. Większość Tatarów wówczas wysiedlono, część wymordowano. Nie ominęło to nawet weteranów Armii Czerwonej. Działania Rosjan na Krymie wpisują się zresztą w szerszy scenariusz – podobnie władze w Moskwie postępowały i postępują z rdzenną ludnością Kaukazu Północnego.

Kto następny?

Warto dodać, że mieszkańcy półwyspu, jak wynika z obserwacji autora książki, uważają się po prostu, jak określa to Semmler, za Krymczan, czyli ludzi stąd. Ani Ukraińców, ani Rosjan. Autor przestrzega też, by uważać na słowa, gdy się mówi o siłowym przejęciu półwyspu. Jego zdaniem, stan faktyczny lepiej oddaje nie słowo aneksja, tylko okupacja.

Nie jest to książka optymistyczna. Co więcej, sądząc z tego, jak łatwo Putin osiągnął swój cel, można zapytać: kto będzie następny? Państwa Bałtyckie?

Darek Preiss

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *