wtorek, 30 kwietnia

Bezczelność deweloperów nie zna granic

Fot. Google Street View

Nie dalej niż wczoraj pisałem tutaj o przypadku firmy, która ostentacyjnie łamiąc prawo, wbrew wytycznym konserwatora zabytków, zburzyła historyczny magazyn portowy – ostatnią pozostałość tętniącego niegdyś życiem portu na Warcie. Wydawało się, że amatorzy zysku za wszelką ceną choć na chwilę podkulą ogon. Nic bardziej błędnego.

Wczoraj kolejny deweloper – spółka Bukowska 18 MP –  został przyłapany na nielegalnej wycince drzew przy Bukowskiej, na tyłach historycznej willi Flora. Spółka była tak bezczelna i pewna siebie że kontrolujący budowę urzędnicy z magistratu, zaalarmowani przez mieszkańców, musieli uciec się do asysty policji by kontrola w ogóle doszła do skutku.

Deweloper doskonale zdaje sobie sprawę, że w kwestii wycinki owych drzew toczy się postępowanie administracyjne, nie może więc się tłumaczyć, że coś mu się pomyliło, jak to czyni spółka Bukowska 18 MP w oświadczeniu nadesłanym dzisiaj do redakcji. Dopiero gdy wybuchł skandal firma próbuje poprawić swój wizerunek przesadzając trzy kolejne drzewa. Efekty tego posunięcia są jednak co najmniej niepewne.

Za nielegalną wycinkę grozi deweloperowi niewiele – jeśli Urząd Miasta będzie konsekwentny, najwyżej kara finansowa, w budżecie budowy niezauważalna. Czego więc ma się bać?

Niestety, przynajmniej częściowo winę za taki stan rzeczy ponosi miasto. Najgorzej było przez cztery prezydenckie kadencje Ryszarda Grobelnego, gdy deweloper był świętą krową, stojącą de facto ponad prawem, a urzędnicy spełniali w podskokach wszystkie jego zachcianki. Ale i administracja Jacka Jaśkowiaka ma powody, by uderzyć się w piersi.

Pozwolenia na wycinkę drzew na życzenie deweloperów wydaje się w Poznaniu zdecydowanie zbyt szczodrze, vide chociażby niedawny przykład ulicy Zwierzynieckiej/Gajowej gdzie firma Ataner, z błogosławieństwem miasta, wycięła stuletni kasztanowiec.

Trudno się dziwić, że geszefciarze, gdy widzą, że ich plany wycinania co się tylko da, nie są w żaden sposób tonowane przez urzędników, kombinują, jak daleko jeszcze mogą się posunąć. Zwłaszcza, że dla operującego milionami kary przewidziane prawem  są śmiesznie niskie.

Cóż, jako gminna wspólnota samorządowa, sami sobie tę deweloperską hydrę wyhodowaliśmy. Głosując tak, a nie inaczej, i rezygnując z nacisku na wybrane i utrzymywane przez nas władze – „nie mam czasu”, „nie chce mi się”, „to nie pod moimi oknami”, „niech się tym zajmie ktoś inny” etc.

Dobrze, że urzędnicy wreszcie egzekwują, na miarę swoich możliwości, kary za nielegalne działania stawiaczy bloków gdzie popadnie, ale to za mało. Trzeba wyraźnie stawiać im granice: wydając pozwolenia na budowę kierować się przede wszystkim interesami mieszkańców, a więc wyborców, a nie biznesu, dla którego kasa jest wszystkim. Jeśli geszefciarz skalkuluje, że ktoś to kupi, postawi osiedle i na pustyni, którą najpierw sam stworzy.

Darek Preiss

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *