sobota, 27 kwietnia

Trzeba będzie zacisnąć pasa

175 mln zł – o tyle mniej pieniędzy będzie w przyszłorocznym budżecie Poznania. To efekt działań rządu, który bez uprzedzenia zmienił zasady naliczania PIT. Dodatkowo miasto musi też z własnej kieszeni dopłacić miliony do reformy oświaty i podwyżek dla nauczycieli.

Aby uratować wiszący na włosku budżet, Poznań będzie więc musiał ograniczyć bieżące wydatki o 134 mln zł. To ogromna kwota – za takie pieniądze można by zbudować cztery szkoły lub stworzyć sześć dużych parków, albo wybudować dwa mosty.

Poznań, podobnie jak inne inne gminy w całej Polsce, będzie musiał z własnego budżetu sfinansować obietnice rządu. Mniejsze wpływy z PIT oraz z subwencji połączone z dodatkowymi wydatkami na oświatę sprawią, że miasto będzie musiało zacisnąć pasa na niespotykaną wcześniej skalę.

Sytuacja jest bezprecedensowa – podkreśla Mariusz Wiśniewski, zastępca prezydenta Poznania. – Chcemy, by poznaniacy wiedzieli, że trudne decyzje, jakie stoją przed nami, są wynikiem działań rządu. Obecną sytuację miasta można porównać do budżetu domowego: to tak, jakby ktoś kazał przeciętnej rodzinie wydawać w przyszłym roku tyle samo pieniędzy na życie, a jednocześnie podwyższył czynsz i rachunki za prąd i zabrał część wypłaty.

Poszkodowani będą mieszkańcy – ucierpią instytucje kultury i sportu, nie będzie pieniędzy na poprawę powietrza i na dofinansowanie żłobków i przedszkoli, powstanie mniej nowych inwestycji: dróg, chodników, parków. Miasto zrobi wszystko, by ograniczenia były jak najmniej dotkliwe, ale różnice będą odczuwalne.

Jesteśmy zobowiązani do tego, by rzetelnie wyjaśnić poznaniakom powody, dla których miasto będzie musiało poważnie ograniczyć wydatki bieżące – mówi Mariusz Wiśniewski. – Zwłaszcza, że w przestrzeni publicznej pojawia się wiele nieprawdziwych informacji. Tymczasem liczby mówią same za siebie. Nikt nie wprowadzałby takich ograniczeń w wydatkach bez wyraźnego powodu i miasto również nie ma innego wyjścia. To jedyna możliwość, żeby uratować budżet.

Dlaczego brakuje pieniędzy?

Problemy z dopięciem budżetu to efekt najnowszych decyzji rządu. Największym ciosem dla przyszłorocznego budżetu miasta są zmiany dotyczące podatku PIT. To ważna kwestia, ponieważ prawie połowa z każdego rozliczenia podatkowego złożonego w Poznaniu trafia do miejskiej kasy.

Wpływy z PIT są najważniejszym składnikiem dochodów miasta, dlatego każde zmniejszenie tej kwoty jest bardzo bolesne – podkreśla Piotr Husejko, dyrektor Wydziału Budżetu i Kontrolingu UMP.

Chodzi o duże pieniądze: w 2018 Poznań zyskał w ten sposób aż 1,1 mld zł, a w 2020 powinien dostać aż 1,38 miliarda zł. Rząd jednak zdecydował o obniżeniu podatku do 17 procent i wprowadził zerowy PIT dla młodych.

To dobrze, że dzięki obniżce podatków do kieszeni poznaniaków trafi więcej pieniędzy – zaznacza Mariusz Wiśniewski, zastępca prezydenta Poznania. – Sam ten fakt nie jest niczym złym, miasto również niejednokrotnie obniżało podatki, m.in. inwestorom. Problem polega na tym, że tę obniżkę rząd finansuje z dochodów samorządów. Zabiera tym samym pieniądze, które miasto przeznacza na realizowanie zadań ważnych dla mieszkańców, ważnych społecznie.

Budżet państwa ma narzędzia, by zrekompensować sobie straty wynikające z nowego sposobu naliczania podatków – Poznań, tak jak inne samorządy, żadnej rekompensaty nie dostanie. W efekcie tych zmian do miejskiej kasy trafi tylko ok. 1,2 mld zł, a Poznań straci w ten sposób 175 mln zł, które można by przeznaczyć na inwestycje.

Do tych 175 milionów, które nie wpłyną w 2020 roku do budżetu miasta, można dodać kolejne 43 mln zł, które nie wpłyną w ciągu ostatnich trzech miesięcy tego roku, ponieważ zmiana w naliczaniu PIT wprowadzona jest już od października – mówi Barbara Sajnaj, skarbnik miasta. – Okazuje się, że w ciągu najbliższych 15 miesięcy miasto straci aż 220 mln zł dochodów z PIT. To bardzo duża kwota, istotna w miejskim budżecie.

Kolejnym problemem będzie dofinansowanie do oświaty. Pieniądze na utrzymanie szkół i wypłaty dla nauczycieli powinny pochodzić z tzw. subwencji oświatowej, czyli ze specjalnie na ten cel przeznaczonej puli budżetu państwa. Od lat jednak Poznań dostaje zbyt małą kwotę.

W 2015 roku rządowych pieniędzy wystarczyło na blisko 70 procent wydatków, a miasto musiało do oświaty dołożyć 298 mln zł. W 2020 roku subwencja pokryje zaledwie 52,3 procent kosztów, które znacząco wzrosły – dlatego Poznań będzie musiał dorzucić aż 545 mln zł. Z miejskiego budżetu musi zostać sfinansowana prawie połowa podwyżek nauczycieli.

Ponadto w poznańskich szkołach uczy się wiele młodych ludzi, którzy mieszkają poza miastem. W szkołach ponadpodstawowych aż 41 procent uczniów to mieszkańcy powiatu – mimo to do ich edukacji dopłaca miasto, a nie podpoznańskie gminy.

Sytuacji nie ułatwia też nowy sposób wyliczania subwencji: rząd przyjął założenie, że więcej pieniędzy dostaną samorządy biedniejsze i takie, w których tworzy się mniejsze, 18-osobowe klasy. Poznań nie mieści się w żadnej z tych kategorii.

I choć rząd podkreśla, że samorządy stać na dopłacanie do oświaty, ponieważ korzystają z dobrej koniunktury – nie jest to prawdą, ponieważ dopłata rośnie szybciej, niż wpływy z PIT. W 2014 roku tylko 35 procent dochodów z PIT Poznań przeznaczał na dopłatę do oświaty. W 2020 ta dopłata pochłonie ponad 45 procent i nie znajdzie pokrycia w  rocznym przyroście PIT, bo po prostu go nie będzie.

Rząd uważa, że dochody miasta z PIT rosną, więc nie będzie problemu – mówi Mariusz Wiśniewski, zastępca prezydenta Poznania. – Owszem, ale wydatki miasta rosną jeszcze szybciej. Dla przykładu: w 2014/15 r. do oświaty dopłacaliśmy 298 mln zł. W przyszłym roku dopłacimy aż 545 mln zł.

Ważną kwestią w budżecie miasta będzie też wzrost płacy minimalnej. Do tego dochodzą kolejne, trudne na razie do oszacowania wydatki, takie jak szybko rosnące koszty inwestycji czy spodziewany wzrost cen energii elektrycznej – szacuje się, że może on sięgnąć nawet 60 proc. Zmiany, jakie wprowadza rząd, są ostatnio nagłe i nieoczekiwane, co dodatkowo utrudnia zaplanowanie racjonalnego budżetu dla miasta.

Poznań oszczędza

Aby budżet był bezpieczny, Poznań musi zacisnąć pasa. Choć wpływy do kasy samorządu zostaną obcięte aż o 175 mln zł, miasto nie może w 2020 roku zredukować wydatków o całe 175 mln zł. Dlatego cięcia wyniosą 134 mln zł – ale konsekwencje tego poniesiemy w następnych latach.

Jeśli miasto nie zmniejszy wydatków bieżących, zagrożone będą nie tylko najważniejsze inwestycje, ale cały budżet. Poznań musi więc oszczędzać na wielu płaszczyznach – nie tylko w tym, ale i w kolejnych latach.

Po pierwsze: odchudzone zostaną wydatki administracyjne urzędu miasta i miejskich jednostek. To cięcie odczują wszyscy poznaniacy – oznacza ono bowiem, że np. Miejski Konserwator Zabytków dostanie mniej pieniędzy na renowacje cennych budynków, a Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych musi ograniczyć bądź zlikwidować programy dla seniorów czy dotacje do miejsc w żłobkach. Wydziały Kultury i Sportu będą miały do dyspozycji mniejsze kwoty, by wesprzeć lokalnych artystów i sportowców.

Zagrożone inwestycje

Ograniczenie budżetu może odbić się również na ważnych dla Poznania inwestycjach. Już przez ostatnie dwa lata ich realizowanie nie było proste, ponieważ koszty usług budowlanych rosły w zastraszającym tempie. Tylko z tego powodu w latach 2017-2019 miasto musiało dołożyć ponad 500 mln zł do zaplanowanych kosztów inwestycji. W 2020 będzie jeszcze trudniej.

Miasto zrobi jednak wszystko, by nie utracić dofinansowania z UE i doprowadzić te inwestycje do końca. To może oznaczać, że pod znakiem zapytania staną projekty, które nie mają unijnego wsparcia i nie zostały jeszcze oficjalnie rozpoczęte.

oprac. anka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *