wtorek, 30 kwietnia

Miasto się boi, myśliwi cieszą

Fot. Darek Preiss

Nie będzie wniosku o wyłączenie terytorium Poznania z obwodów łowieckich – obwieściła dzisiaj wiceprezydent Katarzyna Kierzak – Koperska. Dlaczego? Dla bezpieczeństwa mieszkańców. Uderzono w stół, odezwały się nożyce.

Organizacje społeczne, przede wszystkim Rady Osiedli zawnioskowały do magistratu, by teren Poznania wyłączyć z obwodów łowieckich. Nie chcą uciążliwych dla mieszkańców polowań, zabijania przez myśliwych zwierząt domowych i przypadkowych postrzeleń. Myśliwsko – rolnicze lobby przystąpiło więc do przeciwnatarcia. Jak na razie – skutecznie.

Przysłowiowym casus belli stał się… dzik.

To prawda, że zwierzęta te coraz śmielej sobie poczynają – wchodzą w obręb miasta coraz bezczelniej, szukając jedzenia na śmietnikach, widuje się je już w samym centrum. I problem będzie narastał, jeśli nic z tym nie zrobimy. Ale nie tędy droga.

Fot. Darek Preiss

Ludzie zapominają, że zwierzęta, których teraz tak bardzo chcą się pozbyć sami do miasta zaprosili. Jak? Ano tak: wypierając je ze ich naturalnych siedzib.

Każdy widzi, jak na granicach aglomeracji poznańskiej rozrasta się deweloperka, wycina się lasy i laski, nieużytki przeznacza pod działki budowlane. Samochody rozjeżdżają okolice miasta w tę i z powrotem.

Co więc mają zrobić dziki, bo o nie przede wszystkim chodzi?

Władze miasta argumentują, że dzikie zwierzęta są niebezpieczne dla mieszkańców, zwłaszcza dzieci. To prawda, tylko zagrożeniu temu można i należy zapobiegać w inny sposób: nie wyrzucając resztek jedzenia byle gdzie i zabezpieczając śmietniki. Powinno być zakazane celowe dokarmianie dzikich zwierząt na terenie i w okolicach miasta. Jeśli dzikie zwierzęta nie znajdą łatwego żeru – po prostu tu nie przyjdą w desperacji, a pewnie nie będą się aż tak rozmnażać. Miasto nie jest ich naturalnym środowiskiem.

Prezydent Kierzak – Koperska porównała dzisiaj odstrzał „redukcyjny” dzikich zwierząt do deratyzacji. Idąc tym tropem za chwilę uznamy, że trzebienie zdesperowanych mieszkańców lasów jest równoważne z zabijaniem komarów.

Myśliwym wtórują rolnicy – dziki jak wszędzie rujnują ich uprawy. Od tego mamy jednak system odszkodowań. Jeśli niedoskonały – trzeba go poprawić.

I ostatni argument zwolenników polowań, o wadze, jak sadzą, bomby atomowej – za dzikami przyjdzie do nas afrykański pomór świń.

Otóż, przy odrobinie odpowiedzialności ludzi, nie. Kto choć trochę zna zagadnienie, wie, że tej zarazie stawia się tamę nie przy pomocy polowań (wystarczy, że jeden chory osobnik wymknie się obławie), ale bioasekuracji. To raczej myśliwi rozsiewają zarazę przez rozbijanie stałych stad dzików, rozwlekając ich krew i wnętrzności, oraz wywożąc z lasu ich skażone mięso – nawet do puntu skupu.

Niestety, w Polsce wciąż mentalność magnaterii zabawiającej się polowaniami przeważa nad myśleniem w kategoriach równowagi ekologicznej „czyńcie sobie ziemię poddaną”, zwłaszcza ci równiejsi.

Fot. Darek Preiss

A w razie kataklizmu – obwody łowieckie nie są potrzebne. Wtedy obowiązują zupełnie inne, kryzysowe procedury, co przyznaje zastępca dyrektora Wydziału Działalności Gospodarczej i Rolnictwa Gerard Hajgelman.

Pamiętajmy, że zwierzęta były tu długo przed nami. To my jesteśmy ich gośćmi. Bardzo niewdzięcznymi.

Darek Preiss, elanna

Czytaj też: http://aglomeracja.net/mieszkancy-przeciwko-polowaniom-w-miescie/

[poll id=”22″]

2 Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *