piątek, 26 kwietnia

Do ludzi przez muzykę

Już po raz 11 odbył się, przyjmowany entuzjastycznie przez widzów i uczestników – ETHNO PORT Festiwal – w tym roku trudniejszy w odbiorze, niż dotąd, ale to świadomy wybór organizatorów – w końcu o to chodzi, by przekraczać granice i bariery. W ostatnich latach można, niestety, zaobserwować wzrost postaw nacjonalistycznych i ksenofobicznych. W tej sytuacji Ethno Port staje się naturalną przestrzenią wolności. Wskazuje na rzeczy ważne dla ludzi – bez względu na światopogląd i kulturę, z której się pochodzi. Artyści wypowiadają się przeciw sterowaniu społeczeństwem. To przesłanie jest ważne zwłaszcza teraz.

W tym roku część wydarzeń zaplanowano na Scenie na Trawie przed Zamkiem, na styku ulicy i strefy kultury – to przestrzeń dla niezdecydowanych, organizatorzy zapraszali całe rodziny. Tam odbywała się część koncertów, kiermasz płyt winylowych i wyrobów etnicznych, oraz niektóre warsztaty.

Festiwal zainaugurował –poruszający wszystkie struny duszy – francusko korsykański zespół A Filette. Wspaniała harmonia męskich głosów a’capella, oraz towarzysząca w części utworów gwiazda muzyki libańskiej – Fadia Tomb El Hage – przenosiły nas w lepsze,  wyższe światy. A żebyśmy nie odlecieli zupełnie, na ziemię –w tym dobrym znaczeniu – sprowadziła nas potańcówka w takt muzyki zespołów: Krzikopa, Hałasy, Rube Świnÿe oraz Muzsikás.  Abyśmy kroków nie mylili, od chodzonego po galopkę poprowadził nas porywający wodzirej z partnerką. Zabawa była przednia.

Nieznane, choć bliskie

Przez kolejne dni klimaty zmieniały się jak w kalejdoskopie. Muzyka polskich wsi (Wowakin), Etiopii (Selamnesh& Badume’s band), węgierskiego Domu Tańca (Muzsikás), po Grecję emigrantów w poruszającym projekcie „Amerika” Dimitrisa Mystakidisa.

Muzikas przenieśli nas w mroczny a daleki świat znad Czeremoszu i z lasów Transylwanii, świat dzikich gór, miejsc rzadko do dzisiaj odwiedzanych przez Polaków choć tak bliskich geograficznie. Mocną stroną tych miejsc i tworzonej tam muzyki, jest pewna pierwotna dzikość, pierwotność nie wygładzona przez przemysł turystyczny.

Mystakidas stworzył przejmująca opowieść o ludziach, wygnanych przez nędzę z rodzinnych stron: czekała ich podróż przez ocean, upokarzające procedury imigracyjne u wybrzeża USA, a potem – radź sobie kto może. Niewykwalifikowani, zwykle niepiśmienni – chłopi – robotnicy z greckich wiosek nie mieli niemal żadnego wyboru zatrudnienia, nic dziwnego, że desperaci zasilali niekiedy i świat przestępczy, tworząc sporą kryminalną diasporę. Gdy tak słuchać artysty, nasuwa się zaraz porównanie z obecnym kryzysem uchodźców z Północnej Afryki, choć tu przyczyną jest niekończąca się wojna.

Brzemieniem i obrazem

Kolejny koncertowy dzień otworzyła wspaniała, wszechstronna artystka z Ukrainy Mariana Sadovska, a do świata tureckich Romów przeniósł nas żywiołowy Cüneyt Sepetçi & Orchestra Dolapdere. Radości i smutki Jemeńskich kobiet przekazał nam w przepiękny sposób zespół Gulaza z Izraela. Pieśni to niemal nieznane – gdyż jemeńskim kobietom zakazano śpiewać po hebrajsku, jako w języku świętym.

Mocnym uderzeniem festiwalu – dosłownie i w przenośni – był psychodeliczny spektakl  tunezyjsko francuskiego Ifriqiyya Elecrique, łączącego tradycyjną afrykańską ceremonię Banga z ostrymi brzmieniami muzyki elektronicznej i gitar rodem z mocnego metalu.

W prawie rodzinną atmosferę wprowadził nas w niedzielę romski –tym razem ze swojskich Karpat- zespół Teresy Mirga i Kałe Bała. To mikrospołeczność osiadła od wieków, inaczej, niż stereotyp Roma – w kilkunastu wioskach na polskim skrawku Spiszu – tuż obok granicy i w sąsiedztwie Podhala. Dodatkowego uroku dodała nasza romska artystka -Róża, tańcząca z widownią, a zaproszona –także na scenie.

Kulturą Koreańską zafascynował nas zespół Baraji, ich wyrazista muzyka wykonywana bardzo precyzyjnie, a mimo to nic nie tracąca ze swej poezji i egzotyczne stroje zrobiły duże wrażenie na publiczności. Nic dziwnego, że w ankiecie wypełnianej po koncercie wielu zadeklarowało chęć głębszego poznania tej wielce dla nas egzotycznej kultury.

Od polityki nie uciekniesz

Ela i Darek

Po raz kolejny porwali publiczność do tańca muzycy z Jordanii i Palestyny, grający w zespole 47Soul. Jak można było się spodziewać, muzyka z tak dotkniętego przez historię regionu świata nie była pozbawiona politycznego zaangażowania, widocznego w samych utworach, jak i okrzykach wznoszonych w przerwach wraz z widownią, najwyraźniej dobrze rozumiejącą artystów. Oprawa muzyczna przekazu, zahaczająca momentami o aranżacje punkrockowe czy heavymetalowe, pozostawiła wrażenie muzyki zaangażowanej, dobrze znane chociażby z polskich lat 80 – tych.

Zaangażowane treści zaprezentował też zamykający festiwal zespół Sirventés, zamykający festiwal. Tym razem były to geograficznie uniwersalne protest songi potępiające nadużycia możnych, władców i duchowieństwa. Brzmi współcześnie? Tymczasem pieśni te wyszły spod piór średniowiecznych trubadurów z południowofrancuskiej Oksytanii.  Widać,  wtedy satyra polityczna miała się dobrze, mimo braku masowych mediów. Słuchając, odnoszę wrażenie, że od tego czasu więcej zmienił się sam język Francuski, niż problemy, w które znudzeni ckliwymi opowieściami o miłości, wymierzyli swoje ostre języki.

Publiczność świetnie się bawiła o czym może świadczyć, że nie trzeba było nikogo namawiać do wspólnego tańca w czasie koncertów. Muzyka dawała też wiele do myślenia, kusiła do szerszego zapoznania się z mniej lub bardziej znanymi kulturami i stylami. Teraz pozostaje tylko czekać do przyszłego roku z nadzieją na dalsze przeżycia na kolejnym festiwalu ETHNO PORT.

Ela i Darek Preiss

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *