piątek, 25 kwietnia

Hawelańska, Stare Miasto, Kolejowa… Wielkie budowy kosztem jakości życia

Nowa Synagoga. fot. Michał

Poznań staje się coraz częściej przestrzenią starcia mieszkańców z inwestorami, dla których liczy się tylko zysk. Przez 16 lat rządów Grobelnego wydawało się, że nie ma mowy o tym, by ktoś dla nich zrobił więcej. Tymczasem urząd miasta pod rządami Jaśkowiaka nie tylko przymyka oko, ale wręcz forsuje szkodliwe przestrzennie projekty.

Nagminne stało się wydawanie pozwoleń na budowę jedynie na podstawie warunków zabudowy. Wystarczy spojrzeć na okolice ulicy Hawelańskiej.

To nie zaczęło się jednak w ostatnich latach. Pierwszy taki plan miejscowy, który usankcjonował większą liczbę kondygnacji niż było to przewidziane wcześniej, to zmiana miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla okolic ulic Rubież i Sielawy. Podniesiono tam dopuszczalną zabudowę o jedno piętro. Stało się to jeszcze za wiceprezydentury przedstawiciela stowarzyszenia Prawo do Miasta, który za politykę przestrzenną odpowiadał. Wówczas straszono część rady osiedla Naramowice „odszkodowaniem dla inwestora.”

A potem mieliśmy lawinę. Szczytem, ukoronowaniem tej polityki odpowiadającej nie potrzebom społecznym, ale tych, którzy dysponują milionami, wydaje się w tej chwili przegłosowany ochoczo przez miejskich radnych w ostatnich tygodniach plan miejscowy dla Starego Miasta. W miejscu dawnej Nowej Synagogi, która musiałaby zostać zburzona, miałby stanąć apartamentowiec. O rozmiarach niespotykanych w okolicy. Na nic zdały się protesty dotychczasowej Miejskiej Komisji Urbanistycznej i Architektonicznej, o społeczeństwie nie wspominając. Głos Miejskiej Komisji Urbanistyczno-Architektonicznej został zignorowany bo ma jedynie doradczy charakter. Urzędnicy pochwalili się za to, że ten apartamentowiec to ich pomysł. Nawet nie inwestora. Wydaje się więc, że ich prodeweloperska polityka nie ma granic.

Kultura, dziedzictwo?

Nowa Synagoga została ukończona w 1907 roku. Była jedną z największych w naszej części Europy i naraz mieściła 1200 osób. Choć przez dziesięciolecia, od 1940 roku do 2000, pełniła funkcję pływalni, wciąż zachowały się w niej stare okna i elementy architektoniczne, w tym polichromie, przykryte tynkiem i farbą jeszcze przez nazistów. I nawet jeśli nie może pełnić ona funkcji religijnej, a gmina jej nie wykorzysta, to jej zburzenie to zniszczenie ważnej części historii miasta. Działania na rzecz jej ochrony podjął w ostatnich miesiącach znany poznański społecznik Maciej Krajewski, Łazęga Poznański.

Obojętność z jaką do budynku i jego historii podchodzą urzędnicy i radni miejscy dobrze pokazuje, że słynne hasło „Wolny Poznań”, to tylko marketingowa wydmuszka. Bo koszulkę z gwiazdą Dawida, krzyżem i półksiężycem kupicie w Centrum Informacji Miejskiej. Ale Nowa/Wielka Synagoga nie będzie już górowała nad okolicą… Radni i urzędnicy chętnie podkreślają, że nie chciała jej gmina żydowska. Jakby dziedzictwo żydowskich mieszkańców, 600 lat historii ich gminy w Poznaniu, nie było dziedzictwem wszystkich poznanianek i poznaniaków. Zresztą argument, że „Żydzi sami jej nie chcieli”, w gruncie rzeczy podszyty antysemityzmem, powraca też w setkach internetowych komentarzy.

Tymczasem urzędnicy, przy poparciu Jacka Jaśkowiaka i radnych miejskich, wprowadzili zapisy w planie miejscowym, które pozwalają w miejscu dawnej synagogi postawić apartamentowiec. Będzie on najwyższym budynkiem w tym kwartale miasta. Z „zarysem dawnej świątyni na fasadzie”, jak dla uspokojenia społeczników podkreślają urzędnicy.

Bo przecież, wracając do ich słów w mediach i na posiedzeniach Rady Miasta „inwestorowi trudno byłoby odbudować kopułę”. To jest logika chlubiących się różnorodnością i wielokulturowością władz Poznania.

Wyżej!

To nie koniec wielkich inwestycji, które większość przestrzeni oddają inwestorowi. Podobny charakter ma mieć kompleks przy ulicy Kolejowej. Mowa nawet o 70 metrach wysokości. To 22 piętra – o tyle stara się inwestor w swoim wniosku o warunki zabudowy. Choć na Łazarzu mamy tam co najwyżej 12 metrów. Dotychczas zaś inwestor miał zgodę na 17. Mamy zresztą do czynienia z terenem po zabytkowym młynie, który, jak wiele takich obiektów w Poznaniu, okazał się łatwopalny i spłonął w 2018 roku.

Co ciekawe obszar ten powinien mieć już plan miejscowy. Chodzi o budzący kontrowersje projekt „Wolnych Torów”. Wywołanie tego planu nastąpiło w 2017 roku. Końca prac ze strony Miejskiej Pracowni Urbanistycznej nie widać. A jeśli Wydział Urbanistyki i Architektury pozwoli na 70-metrowego kolosa w tym miejscu to trzeba będzie go do planu wprowadzić. Być może pomyśleć o kolejnej na przestrzeni 15 lat zmianie podejścia do Wolnych Torów w ogóle, skoro pozwoli się na taką dominantę. W tym czasie potencjalni inwestorzy będą mogli zaś swobodnie kształtować co i jak się chce.

Nie jest tak, że wysokie budynki są co do zasady złe. Po to jednak gmina, Poznań, ma narzędzia do kształtowania ładu przestrzennego (plany miejscowe), by działo się to z głową, w sposób zorganizowany. Tymczasem sam urząd miasta ten chaos sankcjonuje! Pozwala na więcej niż widzieliby to mieszkańcy, czy architekci, urbaniści.

 Mam pieniądze, więc mi się należy!

Zwolennik gospodarczego liberalizmu, Jacek Jaśkowiak, rządzi miastem i na politykę „mam kasę to wymagam”, wydaje się zgadzać. A przynajmniej daje na nią przyzwolenie swoim podwładnym. Punktów zapalnych, gdzie mieszkańcy nie kryją oburzenia zapędami inwestorów, jest więcej. Przeskalowane budynki wielorodzinne zaplanował też właściciel akademików po Uniwersytecie Przyrodniczym na Winogradach. Dopiero społeczny opór sprawił, że urząd zmienił podejście do tematu i zablokował dalsze wyburzenia zabytkowego kompleksu.

Takich narzędzi społeczeństwo nie ma jednak na Hawelańskiej. Tutaj nowe apartamentowce rosną jak grzyby po deszczu. Wzdłuż obwodnicy Poznania, drogi krajowej 92, bloki wypierają hurtownie i zakłady oraz przyrodę. Najwyższy budynek będzie miał co najmniej 10 kondygnacji naziemnych. Choć w bezpośrednim sąsiedztwie mamy maksymalnie 6 piętrowe bloki, a po drugiej stronie Lechickiej osiedle domków szeregowych – Wilczy Młyn.

Wszystkie wielorodzinne budynki między Lechicką, Naramowicką a Hawelańską powstają na bazie warunków zabudowy. I chaos przestrzenny widać tam coraz silniej.

Powszechnego entuzjazmu nie budzi też intensywność nowej zabudowy dopuszczonej na terenie Starej Rzeźni. Zabytkowe budynki zostaną zdominowane wysokością oraz szerokością biur i apartamentów. Jeśli ktoś chce nacieszyć oko pięknym układem urbanistycznym i architekturą Starej Rzeźni niech się spieszy. Wciśnięte pomiędzy, znów przeskalowane nowe budynki, zabytki nie będą już tym samym. I choć pierwotne założenia wydawały się ok, balansując między ochroną przestrzeni, a chęcią zysku, znowu zwyciężyła ta ostatnia przyćmiewając potrzeby społeczeństwa. Zresztą wyższa albo gęstsza zabudowa to też większy ruch samochodowy, większe zapotrzebowanie na usługi komunalne, większa liczba osób korzystających z ostoi przyrody. Tymczasem koszty ponosimy mu, a zyski płyną w jedną stronę.

Nie będzie nas, będzie beton

Zablokowane przez społeczeństwo, a forsowane przez urząd bloki na terenie Fortu VIIa – to przykład kolejny. Zresztą można by ich jeszcze trochę wymienić. Wszystkie je łączą dwie podstawowe sprawy: po pierwsze niszczący charakter okolicy, przeczący potrzebom jakości życia projekt, po drugie wsparcie, albo wręcz inicjatywa wychodząca z urzędu.

Rynek nieruchomości osiąga w ostatnich latach rekordowe zyski. Ceny rosną w tempie, które nie pasuje do naszych zarobków (m.in. dzięki wsparciu kredytowemu przez poprzedni rząd). Zyski trafiają jedynie do inwestorów. A ich mnożenie wspiera swoją polityką urząd miasta.

Choć od dawna wiemy, że teoria skapywania od zarabiającego inwestora do zwykłego obywatela to bzdura. Inwestor na 10 piętrach zarobi więcej niż na 6, szarego człowieka nadal nie będzie stać na własne cztery kąty, a jakość przestrzeni i życia spadnie jeszcze bardziej.

Michał

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *