
Kto? Miasto, twierdząc, że urządzenie w pełni oznakowanych przejść dla pieszych przez drogi rowerowe utrudniłoby… zimowe utrzymanie. To wierutna bzdura, zwykła ściema.
Jak nietrudno dostrzec na zdjęciu, są sposoby na to, by słupki znaków nie stały pomiędzy drogą rowerową a chodnikiem. Takie rozwiązania są już zresztą w Poznaniu stosowane.

Może to i nieco droższe, ale o ileż kodeksowe przejścia przez drogi rowerowe poprawiają bezpieczeństwo pieszych! W odróżnieniu od nieoznakowanych, tak zwanych sugerowanych, na których rowerzyści zapatrzeni w swoje pierwszeństwo pędzą jak szaleni. Nie jestem jedynym, kto bardziej obawia się dzisiaj przechodzenia przez drogi rowerowe niż przez jezdnię. Zwłaszcza, że pędzący na złamanie karku cykliści nie zawsze uważają za stosowne używanie świateł.

Stosując zapożyczoną z rzymskiego zasadę: is fecit, cui prodest, wnioski nasuwają się same: miasto upiekło za jednym zamachem dwie pieczenie: po pierwsze, zaoszczędzi się na kosztach urządzania prawidłowo oznakowanych przejść. Najwyraźniej, jest to gra na tyle warta świecki, by zrobić to kosztem bezpieczeństwa pieszych. Po drugie, zerowym kosztem miasto w ten sposób podlizuje się rowerowemu lobby, że szczególnym uwzględnieniem pewnego stowarzyszenia. Nazywają to „standardami rowerowymi”. Cóż, jakie miasto, takie standardy.
Darek Preiss
