Piątkowa demonstracja Młodzieżowego Strajku Klimatycznego nie zgromadziła na poznańskim Placu Mickiewicza zbyt wielu uczestników. Może po części był to skutek nagłego ataku chłodu, na granicy mrozu, a może jak uważa niejeden, ta forma protestu się zużywa i potrzeba nowych pomysłów. Tych wyraźnie jednak brakuje.
Tym razem organizatorzy chcieli podkreślić, że za naszą wschodnią granicą trwa wojna. Pomoc uciekającym przed horrorem bombardowań i okupacji to jedno, ale wojna ma swój wyraźny aspekt klimatyczny – hamuje proces odchodzenia od paliw kopalnych, spycha go na dalszy plan, bo przecież przede wszystkim trzeba pokonać imperium. Wszakże czas ani myśli stać w miejscu.
Było to, co zawsze: muzyka, przemówienia, podobne skandowane hasła. Niestety, niewiele nowego. Nawet hasła były wykrzykiwane jakby od niechcenia.
Można wręcz odnieść wrażenie, że to już raczej rutyna, niż protest, który (jak na początku) mógłby poruszyć kogokolwiek poza najbardziej zaangażowanymi aktywistami, jak choćby obecna na strajku reprezentacja uczniów Paderka albo delegacja młodej lewicy – jedyny zresztą szyld polityczny, jaki się pojawił. To akurat łatwo zrozumieć. W innych ugrupowaniach sprawa globalnego ocieplania raczej przeszkadza, niż mobilizuje, choć wydawałoby się, że już nikt poważny istnienia tego procesu nie kwestionuje. No, ale skoro globalne szczyty klimatyczne kończą się zwykle niczym, albo działaniami pozornymi, to czemu się dziwić?
Poznań jest miastem, gdzie demonstracje uliczne rzadko gromadzą tłumy – takie wyjątki jak Strajk Kobiet czy pierwsze wystąpienia przeciw upolitycznieniu sądów zdarzają się rzadko.
Trochę smuci apatia młodzieży. To oni będą żyli za 20 – 30 lat w świecie, który może zupełnie nie przypominać tego, który (jeszcze) mamy. Starsi tego przyszłego świata, nie opartego na rabunkowym spalaniu wszystkiego, co tylko da puścić z dymem, nawet nie potrafią sobie wyobrazić.
Darek Preiss
Zobacz galerię zdjęć:
fot. Darek Preiss