Nie ma już wątpliwości, na ile troska o bezpieczeństwo pieszych przyświecała miastu, reprezentowanemu przez Łukasza Dondajewskiego, Miejskiego Inżyniera Ruchu, gdy decydował o likwidacji przejść dla pieszych przez Grunwaldzką: wcale.
Podsumujmy zatem, jak było:
19 grudnia na przejściu dla pieszych bez sygnalizacji świetlnej, na wysokości Promienistej, kierowca wyprzedzając na pasach śmiertelnie potrącił prawidłowo idąca pieszą.
Jeszcze w styczniu, choć od tragicznego wypadku nie minął nawet miesiąc, Miejski Inżynier Ruchu zdecydował o likwidacji tego przejścia, podobnie jak i drugiego, też bez świateł, przy Płowieckiej.
Nie, bo nie
Argumentacja MIR była identyczna: nie da się zapewnić bezpieczeństwa na przejściach bez świateł. Inżynier Dondajewski nie był łaskaw wytłumaczyć, dlaczego za tragedię z winy kierowcy ukarani zostają piesi – likwidacja przejść znacznie utrudnia im przekroczenie ruchliwej ulicy.
Do najbliższych przejść ze światłami jest kilkaset metrów. Dla samochodu to nic, dla pieszego, zwłaszcza gdy ma problemy z poruszaniem się, całkiem spora odległość.
MIR spotkał się wprawdzie on line z reprezentantami Rady Osiedla Grunwald Południe, ale była to czysta formalność. Już w trakcie spotkania okazało się, że decyzja o likwidacja przejść zapadła.
Dlaczego tak prędko? Jak stwierdził MIR, sprawa jest bardzo pilna, by nie doszło do kolejnej tragedii.
W ogóle nie wzięto pod uwagę propozycji Rady Osiedla, by zamiast likwidować przejścia uspokoić na nich ruch samochodowy, wymuszając zdjęcie nogi z gazu – gdy auta jadą prawidłowo i nie ma możliwości wyprzedzania przez zebrą, nie ma też zagrożenia.
MIR pozostał głuchy na propozycje rozwiązań, które sprawdzają się gdzie indziej w Europie nie wyłączając Polski, jak choćby punktowe zwężenie jezdni przed przejściem.
Skąd takie tempo i determinacja w forsowaniu rozwiązania nieprzyjaznego pieszym? Skąd niechęć do dialogu nad rozwiązaniem? Ponoć naciskała w tej sprawie policja.
Tak projektują w Krakowie:
Tymczasem mijały miesiące i nic się nie działo. Piesi chodzili jak dawniej. Pojawiły się domysły, że likwidację odłożono, by nie zmniejszać szans ekipy rządzącej miastem w wyborach samorządowych. Ale wybory minęły i wciąż nic się nie działo.
Nie spieszyło im się…
Do likwidacji nieosygnalizowanych przejść dla pieszych przy Płowieckiej i Słonecznej doszło dopiero w lipcu! Ponad pół roku od wypadku! Zmarnowano czas, kiedy można było wypracować rozwiązanie bardziej przyjazne dla pieszych, wybierając któreś ze sprawdzonych rozwiązań skutecznie kładących tamę wyścigom kierowców na Grunwaldzkiej.
Na koniec, gdy w końcu przejścia zlikwidowano, dopiero we wrześniu w ich miejscu ustawiono, zupełnie bez sensu, barierki – solidne, kosztowne, ale łatwe do obejścia – jakby symbole miały moc zapobiegania wypadkom.
Niebezpiecznie może być dopiero teraz, gdy zdeterminowani piesi będą przechodzić przez szeroką jezdnię w miejscu, w którym pasy zamieniono na tor przeszkód.
Działania miasta wpisują się w paranoiczną logikę – zamiast temperować kierowców, ułatwia im się łamanie prawa, poprzez usuwanie im z drogi „przeszkód” jakimi są przejścia dla pieszych. Trudno nie zapytać, jaki związek ma to z wprowadzeniem przepisów dających pieszym na zebrze pierwszeństwo przed samochodem?
Co więcej, taka polityka miasta ma wyraźną aprobatę nawet u niektórych reprezentantów osiedlowego samorządu.
Zupełnie, jakby zapomnieli, że ich rolą jest stać na straży prawa i porządku, a nie ułatwiać jego łamanie.
Darek Preiss
Zobacz więcej zdjęć:
fot. Włodzimierz Nowak i Darek Preiss, grafika: Włodzimierz Nowak