Od stycznia w życie wchodzi zmieniony regulamin przewozów na liniach administrowanych przez poznański ZTM . W zasadzie z nowości nic bulwersującego, problemem wydaje mi się jednak to, co już obowiązuje, a nowe regulacje potwierdzają.
W tramwajach i autobusach zwykle jest jedno, najwyżej dwa miejsca, gdzie można umieścić wózek inwalidzki, dziecięcy lub rower. Regulamin stanowi, że pierwszeństwo ma wózek inwalidzki, na drugim miejscu jest dziecięcy, a rower na szarym końcu.
Co do zasady, jest to logiczne i sensowne. Byłby to sensowny sposób ustalania, kto ma pierwszeństwo wsiadając do pojazdu na przystanku, gdyby nie jedno ale:
ZTM idzie o krok za daleko: regulamin stanowi, że jeżeli w trakcie podróży, gdzieś na środku trasy, pojawi się pasażer bardziej uprzywilejowany, rowerzysta musi wysiąść! Osoba z wózkiem dziecięcym jest traktowana łagodniej – wystarczy jak przeniesie się na mniej wygodne miejsce w pojeździe.
– Pasażer z rowerem, zajmujący miejsce wyznaczone również dla osoby na wózku inwalidzkim lub osoby z wózkiem dziecięcym ma obowiązek ustąpienia miejsca w razie pojawienia się którejkolwiek z nich i opuszczenia pojazdu wraz z rowerem ze względu na brak możliwości jego zabezpieczenia w wymagany sposób– wyjaśnia Bartosz Trzebiatowski, rzecznik prasowy Zarządu Transportu Miejskiego.
– Regulacje wynikają z ograniczonej liczby wyznaczonych miejsc w pojazdach komunikacji miejskiej, a przede wszystkim mają na celu zapobieganie możliwości wystąpienia niebezpiecznych sytuacji, np. podczas nagłego hamowania, którego nikt nigdy nie jest w stanie przewidzieć – dodaje.
– Zdajemy sobie sprawę, że taka sytuacja może być bardzo niedogodna dla osoby podróżującej z rowerem, ale w momencie kiedy nie ma możliwości jego właściwego przewozu, bezpieczeństwo i zdrowie pasażerów (także przewożącego rower) jest sprawą absolutnie pierwszorzędną – podkreśla rzecznik. Widać, operator komunikacji ma świadomość sytuacji.
Konieczności zachowania bezpieczeństwa nikt chyba nie kwestionuje. Nie rozumiem tylko dlaczego ktoś dopiero wsiadający z wózkiem dziecięcym jest uprzywilejowany względem rowerzysty, przypomnijmy, już podróżującego tramwajem czy autobusem.
W ten sposób podróż z rowerem staje się formą loterii: dojadę do celu, czy nie? Bo o ile wózek inwalidzki w autobusie czy tramwaju zdarza się rzadko, to dziecięce spotyka się powszechnie.
Tu nie chodzi o zwykłe ustąpienie miejsca – trzeba w jakimś przypadkowym punkcie opuścić pojazd, deszcz nie deszcz, odludzie nie odludzie i czekać na następny pojazd (jak ktoś ma pecha, będzie w nim znowu jakiś wózek). Nie jest powiedziane, czy rowerzysta może być z tego obowiązku zwolniony na przykład w przypadku ostatniego kursu danego dnia. To jakaś paranoja.
Co więcej, gdy ktoś korzysta z biletu czasowego, najpewniej będzie musiał kupić kolejny! O ile na przypadkowym przystanku będzie w ogóle miał taką możliwość…
Odnoszę wrażenie, że te regulacje są po to, by odstraszyć pasażerów od przewożenia w pojazdach komunikacji aglomeracyjnej rowerów.
Pamiętajmy, że rowerzysta nie po to wybiera się w podróż na welocypedzie, by jechać tramwajem lub autobusem. Jeżeli korzysta z komunikacji publicznej, to znaczy, że musi. Każdy, kto porusza się rowerem po mieście wie doskonale, że takie przymusowe sytuacje zdarzają się nierzadko. I najczęściej całkiem niespodziewanie.
Darek Preiss
A ja nie za bardzo widzę w ogóle sens przewożenia roweru tramwajem, nie licząc oczywiście sytuacji gdy ten jest niesprawny. Przecież to rower właśnie służy do przemieszania się. Po co go przewozić?
Chyba, że rower zepsuty… Właśnie, wtedy jest prawdziwy problem…