piątek, 29 marca

Po co jeść tę żabę?

Fot. D. Preiss

Tydzień temu spontaniczna demonstracja zorganizowana na Placu Wolności przez partię Razem, rozpoczęła kolejny „sezon” walki o kształt prawa do przerywania ciąży w Polsce. W minioną środę w tym samym miejscu odbyła kolejna, większa manifestacja w tej samej sprawie. Co dalej? Obawiam się, że manifestacje – obu zresztą stron sporu – okażą się nie mieć znaczenia. Władza zadecyduje w taki sposób, że żadna polityczna siła nie będzie za to w widoczny sposób odpowiedzialna.

Nie będą pisał już o postawie opozycji, której kunktatorstwo pozwoliło rządzącej prawicy skierować pod dalsze obrady tylko skrajnie restrykcyjny projekt, nieoficjalnie firmowany przez Kaję Godek, znaną z poglądów, delikatnie mówiąc, fundamentalistycznie antyaborcyjnych. Odrzucenie w pierwszym czytaniu przeciwnego w swoich założeniach projektu obywatelskiego komitetu „Ratujmy kobiety” liberalizującego obecne przepisy, to w dużej mierze zasługa opozycji.

Harcownicy wyszli w pole

Przez lata mówiło się o obowiązującym w Polsce „kompromisie aborcyjnym”, znoszącym prawo do przerywania ciąży z powodów społecznych, ale pozwalającym na to w przypadku ciężkiego i nieuleczalnego uszkodzenia płodu. Moim zdaniem, nie był to żaden kompromis, tylko zwycięstwo katolickiej prawicy, która po prostu zażądała wszystkiego (łącznie z więzieniem dla kobiety) by taktycznie ustąpić. Ustąpić wiedząc, że podzielone w tej sprawie społeczeństwo jest przeciwne rozwiązaniom skrajnym. Tym niemniej, taki stan prawny przetrwał ćwierć wieku, rozwinęło się aborcyjne podziemie, milcząco uznawane za nieistniejące, a przepisy można było obchodzić – dla bogatych nie stanowiło to problemu.

Teraz, gdy do władzy doszła prawica pod szyldem PIS-u ortodoksi poczuli wiatr w żaglach i zażądali wykluczenie przepisu umożliwiających aborcję z powodu wad płodu. Poczuli siłę zwłaszcza, że stanęli za nimi, jak onegdaj, w latach 90–tych, biskupi.

Pierwsze uderzenie konserwatystów z wiosny zeszłego roku, zostało odparte na skutek protestów społecznych nie mających sobie równych w dziejach posierpniowej Polski. Siły tej ortodoksi nie docenili, podobnie jak onegdaj, na początku lat dziewięćdziesiątych.

I podobnie jak wtedy, przegrupowawszy siły, zaatakowali ponownie, zapewne zapatrzeni w słupki sondażowe dające PIS-owi poparcie jakichś 40 procent wyborców.

To już inny kraj

Trudno teraz przewidzieć, na ile duże i konsekwentnie kontynuowane będą protesty takich ruchów jak „Ratujmy kobiety” – zwolennicy zaostrzenia prawa wyraźnie liczą na zmęczenie strony przeciwnej. Zobaczymy, czy masowe protesty napędzane złością z powodu ostentacyjnego odrzucenia projektu obywatelskiego, to ruch krótkotrwały, czy też wykształcą się wokół nich grupy nacisku społeczeństwa obywatelskiego na władzę. Kiedyś było inaczej, ale przez ostatnie ćwierć wieku sporo się jednak w Polsce zmieniło, by wspomnieć chociażby o sieci ruchów miejskich, potrafiących lepiej lub gorzej, zależnie od miejsca, wpływać na decyzje samorządów, nie tylko w chwili wyborów.

Tymczasem, wygląda, że zwolennicy totalnego zakazu przerywania ciąży, pewni poparcia Kościoła przez ćwierć wieku niczego się nie nauczyli.

Zlekceważyli nie tylko proces upodmiotowienia społeczeństwa, który wolno, ale postępuje. To w końcu, paradoksalnie, sprzeciw wobec aroganckiej polityki liberałów, a nie siła prawicy utorowała PIS-owi drogę do władzy. I doprowadziła do marginalizacji opozycji, z której każda z sił była kiedyś umoczona w antyspołeczne reformy, albo wciąż z uporem maniaka głosi podobne hasła.

Zwolennicy propozycji Kai Godek mają jeszcze jeden orzech do zgryzienia – przeforsowanie projektu zaostrzającego antyaborcyjne prawo jest nie na rękę samej partii rządzącej: w tym roku czekają nas wybory samorządowe, rok później parlamentarne. PIS, grający o większość konstytucyjną, nie może sobie pozwolić na jakikolwiek odpływ elektoratu.

Odpowiedzialnych nie będzie

Nie zazdroszczę Jarosławowi Kaczyńskiemu dylematu – posłuchać skrajnych antyaborcjonistów i biskupów, za to stracić poparcie części wyborców, czy postawić na wzrost sondażowych słupków, narażając się środowisku zebranemu wokół Kościoła, którego poparcie też wyniosło trzy lata temu PIS do władzy. Tyle, że to dylemat pozorny. Władza załatwi sprawę w białych rękawiczkach, rękami opanowanego przez siebie Trybunału Konstytucyjnego. Raz już tak było, gdy zakaz aborcji ze względów społecznych przeszedł przez ten trybunał jednym głosem (ówczesnego prezesa TK Andrzeja Zolla, co nie przeszkadza mu teraz stroić się w szaty obrońcy wolności).

Tym razem mamy pewniaka – PIS kontroluje TK i przepchnie przez niego postulat antyaborcyjnych radykałów i biskupów, formalnie nie brudząc sobie rąk tą sprawą, bo przecież nie uchwalili żadnej ustawy..

Wyborcy to kupią? Obawiam się, że tak i PIS obroni swoje słupki poparcia.

Darek Preiss

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *