Włodarz Poznania najwidoczniej zapomniał, dzięki komu stał się politykiem na tyle w Poznaniu rozpoznawalnym, by w konsekwencji wygrać powszechne wybory na prezydenta miasta.
Gdy sięgał po prezydencki łańcuch, był już politykiem bardzo rozpoznawalnym, kojarzonym zresztą ze zrównoważonym rozwojem, ochroną środowiska, uspokojeniem ruchu i podobnymi postulatami, co zresztą nie do końca się sprawdziło, a z czasem jest coraz gorzej. Ale to odrębny temat.
Dziś zamierzam zająć się czymś innym: Rozpoznawalność Jackowi Jaśkowiakowi dało kandydowanie w roku 2010 jako kandydat niezależny od partii politycznych, wspierany przede wszystkim przez Stowarzyszenie „My Poznaniacy” – kiedyś wielką siłę na poznańskiej scenie, dziś nawet nie jej cień.
Wtedy jeszcze nie udało się Jaśkowiakowi sięgnąć po fotel prezydenta, a pospolitemu ruszeniu społeczników po miejsca w Radzie Miasta – zabetonowana od lat ordynacja wyborcza, które premiuje największe partie, to skutecznie uniemożliwiła (oczywiście, mastodontom polskiej sceny politycznej absolutnie nie zależy, by to zmienić – za dużo mogliby stracić, lepiej już kisić się we własnym sosie).
Tym niemniej, rok 2010 był konieczny, by Jacek Jaśkowiak, wcześniej mało znany biznesmen, mógł w społecznym Poznaniu zaistnieć. Kupony odciął cztery lata później.
Kampanię prezydencką w 2010 roku prowadziło Jaśkowiakowi, obok stowarzyszenie „My Poznaniacy”, wiele innych środowisk, w tym zbliżone do anarchistów z poznańskiego Rozbratu. Była to zresztą kampania, jak na społeczników bez wsparcia aparatu partyjnego, piekielnie skuteczna – w końcu wzięli się za nią profesjonaliści od działań w mieście, na ulicy, a nie uczestnicy niekończących się partyjnych nasiadówek i sojuszy zawieranych przy zielonym stoliku.
Tymczasem Jacek Jaśkowiak już w kilka dni po przegranych (jeszcze) wyborach od anarchistów wyraźnie się odciął, a w następnych latach powoli, ale coraz wyraźniej, dryfował w stronę Platformy Obywatelskiej – miksu samozadowolonych biznesmenów i zawodowych polityków, którzy najwyraźniej do dzisiaj nie zrozumieli, kto, lekceważąc tak zwanych zwykłych ludzi, podał PiS – owi władzę na złotej tacy.
Jacek Jaśkowiak ostatnio poszedł jeszcze dalej – na spotkaniu z mieszkańcami Sołacza oznajmił, że miasto (czyli on, skąd to znamy) nie pomoże anarchistom z Rozbratu w prawnej walce z firmą, które przejęła teren skłotu w niejasnych okolicznościach i oskarżył dawnych sojuszników, że chcą korzystać z działki bez umowy.
Dodajmy, że chodzi o teren zielony, na który chrapkę mają deweloperzy powiązani towarzysko i biznesowo z Platformą Obywatelską. Furda zniszczenie zachodniego klina zieleni.
O ironio, Jaśkowiak chwalił się, sięgając po stanowisko prezydenta Poznania, tym, że był swego czasu menedżerem Jacka Kaczmarskiego. Najwyraźniej, niewiele pojął z jego poezji.
Darek Preiss