wtorek, 23 kwietnia

Historia drwi z proroków

Ciekaw jestem, co czuł Fukuyama, gdy 11 września 2001 włączył telewizor albo radio. Pewnie bardzo się zdziwił. Tymczasem nie było to nic dziwnego – ziarna zła, które wówczas zakwitło bujnym kwieciem zachodni świat posiał już kilkadziesiąt lat wcześniej.

Hitler, Himmler i Eichmann śmieją się nam w nos zza grobu. Powinni mieć pomnik w Tel Avivie. Założyciele państwa Izrael. Po Holocauście nie dało się dłużej ignorować istnienia żydowskiej diaspory. I coś trzeba było z tym zrobić. Wpuścić braci w wierze do USA? Nigdy. Wybrano najgorsze rozwiązanie.

Społeczność międzynarodowa w swej niekwestionowanej mądrości postanowiła ocalałym z Zagłady stworzyć nowe getto. W Palestynie. Jak to mawiał imć Zagłoba, obiecali im Niderlandy. Nawiasem mówiąc, gdyby 10 lat wcześniej odkryto złoża ropy na półwyspie arabskim brytyjski mandat w Palestynie trwałby nadal, a zapewne pod jakimś prawno – międzynarodowym pretekstem zostałby rozszerzony na cały Bliski Wschód.

Ale przecież w Palestynie od wieków żyli ludzie! Cóż, trzeba było pozamykać ich w obozach uchodźców. Zwycięzców nikt nie sądzi, choć prawo Izraelczyków do Palestyny jest mniej więcej takie samo, jak prawo Polaków do Milska, Miśni i Łużyc. Tam też od wieków byli Słowianie.

Problem nie został rozwiązany. Tylko zamieciony pod dywan, a ściślej – na południowy brzeg Morza Śródziemnego. Kto chce, niech wierzy w bajki o bohaterskiej armii izraelskiej przeciwko tchórzliwym Arabom. I nie zauważa, że swoje zwycięstwa Cahal zawdzięczał przede wszystkim milionom ton sprzętu wojskowego Anglosasów, które po II wojnie w cudowny sposób znalazły się na drugim brzegu Mare Nostrum. A bombę atomową Izrael – niezatapialny lotniskowiec broniący na Bliskim Wschodzie jankeskich interesów – dostał od Wuja Sama.

Nasz wspaniały, zachodni świat, jak długo tylko się dało, nie zauważał tragedii ludzi wygnanych przez dumnych Izraelczyków z ich domów. Toć Arabusy to podludzie są. Nawiasem mówiąc, to, jak armia izraelska zachowuje się na „terenach okupowanych” stawia pod znakiem zapytania maksymę historia magistra vitae. Izraelska młodzież, której dano do ręki pistolety maszynowe Uzi nie różni się znowu tak bardzo od gówniarzy pacyfikujących Powstanie Warszawskie.

Ze świeckim Al Fatahem Arafata Zachód nie chciał rozmawiać. Bo nie musiał. W każdym razie tak mu się wtedy wydawało. No, więc pałeczkę na Bliskim Wschodzie przejęli radykałowie.

Zachód miał zaostanią szansę.  To Izraelczycy storpedowali porozumienie z Oslo, w zasadzie dopięte już na ostatki guzik. Niech więc się nie dziwią, że mają niekończącą się wojnę. Al Fatah stosował metody terrorystyczne, ale w porównaniu z islamistami to było harcerstwo. A kolejni prezydenci USA wciąż żyrowali najbardziej szaleńcze posunięcia kolejnych premierów Izraela.

Od kiedy pierwsze skrzypce na Biskim Wschodzie dzierżą islamiści, poziom nieprzewidywalności konfliktu wzrósł o kilkaset procent. No, ale to musiało nastąpić: skoro świeccy – z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca Gazy – nie dali rady, trzeba oddać rząd dusz tym bardziej radykalnym.

To, co się stało 11 września – uderzenie w samo serce amerykańskich wartości – było tylko kwestią czasu.

Darek Preiss

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *