piątek, 29 marca

Gadał mieszkaniec do monitora

grafika: Voxly

Miałem okazję w ostatnich tygodniach porównać dwa rodzaje konsultacji społecznych na jednym osiedlu. W obu przypadkach chodziło o kwestię nader kontrowersyjną, bo organizację ruchu, gdzie co posesja, to odmienne zdania i interesy. Czym różniły się one konsultacje, tak bardzo, że aż warto o tym napisać?

Pierwsze konsultacje przeprowadzone zostały tradycyjnie, w formie warsztatów z udziałem mieszkańców. Każdy kto zdecydował się wziąć w nich udział miał okazję zasiąść przy jednym ze stołów i wziąć udział w burzliwej dyskusji, zakończonej jednakoż pewnym wspólnym stanowiskiem.

Stołów, a więc wypracowanych stanowisk, było pięć. Niektóre postulaty raczej się powtarzały, sporo było rozbieżnych. Niewątpliwą wartością takiego sposobu przeprowadzenia konsultacji jest to, że kto się na nie pofatygował miał okazję poznać cały wachlarz zbliżonych bądź odmiennych stanowisk, oraz wziąć udział w wypracowaniu lepszych lub gorszych (swoim zdaniem) kompromisów.

Oczywiście, taki sposób wymagał zaangażowania pracowników biura Miejskiego Inżyniera Ruchu po godzinach pracy. Ale reprezentantów Rady Osiedla także.

Co z tym zrobi miasto – to odrębna sprawa, tym niemniej takie warsztaty to wartość sama w sobie, dobra szkoła obywatelskiego zaangażowania, bez którego, jak wiadomo, demokracja jest tylko fasadą.

Drugi rodzaj konsultacji, kilkanaście dni później i kawałek dalej, ale w ramach tego samego dużego osiedla, ma przebieg zupełnie inny.

To tak zwane geokonsultacje, przeprowadzone całkowicie w rzeczywistości wirtualnej, w relacji pomiędzy zainteresowanym a ekranem komputera czy tabletu.

Zainteresowani mogli zetknąć się z zaawansowaną technologią, tą nową zabawką magistratu, co zawsze dobrze wygląda, i w ten sposób wyrazić swoje zdanie. Ale ta ładna forma jest mocno wyzuta z treści: aktywni mieszkańcy nie zyskali w tej formie możliwości poznania opinii innych uczestników badania, a liczba możliwych odpowiedzi na pytanie była ograniczona do z góry zaplanowanych wariantów, więc siłą rzeczy tendencyjna.

Geokonsultacje wymagają też sporych kompetencji, jeżeli idzie o obsługę komputera i poruszanie się po serwisach internetowych. Wbrew pozorom, dla części mieszkańców to wciąż problem, a więc forma dyskretnego wykluczenia.

Jedynym ukłonem w stronę spotkania twarzą w twarz, tak ważnego przynajmniej dla niektórych mieszkańców, był kilkugodzinny dyżur urzędników spisujących uwagi tych, którym z internetem nie bardzo po drodze. Przynajmniej, gdy chodzi o działania zaplanowane przez miasto.

W praktyce było lepiej, bo odbyło się zebranie z mieszkańcami, ale nie była to inicjatywa MIR, tylko oddolna kilku osób związanych ze stowarzyszeniem Abisynia i Radą Osiedla. Niestety, siły społeczników były zbyt szczupłe, by przeprowadzić pełne warsztaty (chociaż przygotowano taką możliwość) ale przynajmniej mieszkańcy mogli poznać pełen wachlarz opinii swoich sąsiadów.

W obu przypadkach możliwe było korespondencyjne zgłaszanie uwag –  pocztą internetową, tradycyjną lub osobiście. Tu chociaż można napisać wszystko, co uczestnikowi konsultacji przychodzi do głowy, bez ograniczenia do z góry określonych wariantów.

Wszystko wskazuje na to, że w Poznaniu w najbliższym czasie dominować będzie drugi sposób konsultowania. Czy to nie dowód na niechęć władzy do bezpośredniej debaty z mieszkańcami?

Zresztą, najważniejszą cechą jednych i drugich konsultacji jest to, że ostateczną decyzję arbitralnie podejmie miejski Inżynier Ruchu. Więc może szkoda czasu i fatygi?

Darek Preiss

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *