Może się prędko okazać, że zwycięstwo społeczników pragnących uratować stadion Szyca przez zakusami deweloperów jest pyrrusowe. Bloki wprawdzie tam nie powstaną, ale temu unikalnemu w skali miasta obszarowi grozi inny rodzaj zabudowy.
Niewątpliwie, Poznań potrzebuje siedziby filharmonii z prawdziwego zdarzenia. Pytanie tylko, czy koniecznie musi ona powstać w południowym klinie zieleni?
Miasto za niebagatelną kwotę 10 milionów złotych odkupiło teren stadionu od prywatnego właściciela. I najwyraźniej zamierza tę transakcje zdyskontować. Cóż, rządząca Poznaniem klasa średnia – wyższa to raczej koneserzy kultury, niż miłośnicy przyrody.
Trudno się dziwić prezydentowi Jackowi Jaśkowiakowi, że dba przede wszystkim o potrzeby swojego elektoratu, nawet kosztem unikalnego układu klinów zieleni, dzięki któremu Poznań przez dziesięciolecia nie udusił się w miejskich wyziewach. Ale to nie oznacza, że trzeba taką postawę akceptować.
Te kliny zieleni to nie przypadek: powstały dzięki dalekosiężnej wizji profesorów Czarneckiego i Wodziczki, najwybitniejszych urbanistów, jakich wydał Poznań. Niestety, w dobie filozofii zysku za wszelką cenę są bez skrupułów stopniowo zabudowywane.
Zwykle tak jest, że im bliżej połowy kadencji samorządu, tym mniej włodarze skłonni są robić pro publico bono, a więcej na rzecz tych, którzy wynieśli ich do władzy. Było to aż nadto widoczne w poprzedniej kadencji prezydenta Jaśkowiaka.
Tylko co ma to wspólnego ze zrównoważonym rozwojem?
Przypomnę, co prezydent powiedział otwierając wczoraj na targach III Forum Rozwoju Miast „Mój cel jest jasny: chcę, by w Poznaniu dobrze czuł się każdy jego mieszkaniec, niezależnie od swojej zamożności, światopoglądu, wyznania czy orientacji seksualnej. By w naszym mieście żyło się dobrze i we wzajemnym szacunku”. Czyżby kolejna deklaracja bez pokrycia?
Darek Preiss