piątek, 29 marca

Dzieci przyniosą trzecią falę?

fot. Pixabay

Zapowiadany na poniedziałek powrót do szkół klas I do III szkół podstawowych budzi we mnie nie tyle zaniepokojenie, co po prostu strach. We wrześniu właśnie zgoda rządu na stacjonarną naukę w szkołach była zapalnikiem drugiej fali pandemii. Nic nie wskazuje na to, że teraz będzie inaczej.

Wprawdzie chodzi tylko o trzy roczniki, za to roczniki newralgiczne. Dzieci są najbardziej odporne na objawowe zachorowania na COVID-19, są natomiast najbardziej skutecznymi roznosicielami zarazy. W dodatku, w tym wieku, kiedy człowiekowi wydaje się jeszcze że jest nieśmiertelny, a doświadczenie życiowe ma bliskie zeru, trudno wymagać, by dziecko ze zrozumieniem poddało się ograniczeniom związanym z ochroną przez zakażeniem, z utrzymywaniem dystansu społecznego na czele.

A przecież, nie łudźmy się, wiele z nich było przed chwilą na konspiracyjnych feriach. Czy więc nie należało zaczekać z otwarciem szkół aż będzie wiadomo, jakie będą efekty tych eskapad?

To prawda, maluchy nie wałęsają się po ulicach i nie wystają w galeriach handlowych, ale to wcale nie jest konieczne, by sprawnie transmitować wirusa. Wystarczy, że w klasie (zakładam, że klasy są od siebie izolowane)  pojawi się jedno dziecko z koronawirusem, a pas transmisyjny zaczyna działać, aż miło: rówieśnicy poniosą zarazę do domów, zakażą rodziców i dziadków, potem ktoś pójdzie do sklepu i puści sztafetę SARS CoV-2 dalej.

Tymczasem władza już straszy wpuszczeniem do szkół ośmioklasistów i maturzystów.

Nie przypadkiem pewna dyrektorka warszawskiej podstawówki przestrzegała: W jej szkole klasy miały do dyspozycji cztery osobne wejścia, osobne szatnie, wydzielone części boiska, w dodatku wchodziły i wychodziły w różnych godzinach. Mimo rygorystycznego przestrzegania tych zasad, musiała zamykać jedną klasę po drugiej. A przecież wiele szkół ma o wiele gorsze warunki lokalowe.

fot. Pixabay

Zdaję sobie sprawę, że nauczanie zdalne nie działa. Ale czy to powód, by rządzący, odpowiedzialni zresztą za taki stan rzeczy, fundowali nam  epidemiczny hazard? Zmarnowali całe lato, a teraz umywają ręce. Rząd się zabezpieczy, a w razie potrzeby wyleczy, parafrazując wypowiedź pewnego rzecznika prasowego.

Rozumiem argument, że dzieci potrzebują dla prawidłowego rozwoju kontaktu z rówieśnikami, nie tylko przez komputer. Mamy tu typowy przykład kolizji dóbr i konieczność wyboru mniejszego zła, czego nie zrozumie żaden ortodoks. Już raz uczniowie zafundowali nam, nieintencjonalnie, jesienne pandemonium, w którym wielu straciło zdrowie i życie, choć można było tego uniknąć, a wiele branż zapewne się nie podniesie.

Czy z otwarciem szkół nie należało poczekać przynajmniej na zaszczepienie nauczycieli, którzy powinni mieć w tym względzie bardzo wysoki priorytet? Bo dla dzieci szczepionek jak na razie nie ma.

Jak zwykle zapłacimy my, mieszkańcy tego kraju. Rządzący co najwyżej przeproszą – choć to nic pewnego – gdy już nie będzie czego zbierać. Zupełnie jak dziecko, które narozrabiało.

Darek Preiss

[poll id=”48″]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *