To ostatnie słowo robi w ostatnich dniach furorę w mediach, a to za sprawą publicznej kłótni w rodzinie rządzących: deglomerować, czy nie? A jeżeli tak, to może aglomeracja jest pojęciem schyłkowym, a tytuł naszej gazety nietrafiony? Niekoniecznie.
Rządzący używają słowa deglomeracja w dość zaskakującym znaczeniu. Nie chodzi tu o przeciwieństwo procesów aglomeracyjnych, ale (nie wiadomo, dlaczego użyli akurat tego słowa) przenoszenie urzędów centralnych poza stolicę, do innych ośrodków kraju.
Trudno przecenić impuls rozwojowy takich przenosin dla obszarów, które w Warszawie nazywa się prowincją. Nie będzie zapewne wygodna dla urzędników, którzy lubią mieć wszystko pod ręką. Ale w dobie współczesnych środków komunikowania się, nie jest to problem.
Przenoszenie urzędów centralnych w różne rejony kraju to nic nowego w Europie. Ewentualne koszty takiej operacji z nawiązką równoważy rozwój miejsc, dokąd urzędy trafiają. Przeciwdziała to dysproporcjom, jakich w Polsce doświadczamy w skrajnej postaci: opozycji między stolicą a resztą kraju, którą to właśnie mieszkańcy Warszawy pobłażliwie nazywają prowincją.
Dysproporcje w rozwoju poszczególnych obszarów Polski aż nadto widoczne: Warszawa wysysa potencjał rozwojowy niczym wielki wir rzeczny na obrzeżach którego można zobaczyć mniejsze, lokalne wiry – inne wielkie miasta. Cała reszta jest niemiłosiernie wsysana.
Szczególnie wyraźnie widać to w przypadku dawnych miast powiatowych sprzed reformy. Te, skąd zniknęły siedziby województw przeżywają zapaść (w odróżnieniu od tych, które nigdy wojewódzkimi nie były – tych nie dotknął od lat najmniejszy impuls rozwojowy).
A przecież od lat mówi się, że te dysproporcje to rzecz wielce szkodliwa, wysysa talenty, prowadzi do degradacji całych obszarów. Nawet sieć komunikacyjna omija dawne ośrodki administracyjne.
A co z aglomeracją? Ma i będzie się mieć dobrze. Procesy funkcjonalnego łączenie dużych miast i ich otoczenia nie mają na dziś alternatywy, przynajmniej w większej skali. Zamiast więc płakać nad upadkiem aglomeracji, warto myśleć, jak rozwijać je z głową – by nie był to prosty rozrost, rozlewania się miast na podobieństwo tkanki rakowej. By usługi publiczne, infrastruktura transportowa, miejsca pracy, rekreacji i tym podobne dobrze służyły potrzebom ludzi. Wszyscy nie uciekniemy ani do Warszawy, ani do głuszy.
Darek Preiss